Rozporządzenie w sprawie ochrony gatunkowej roślin (Rozporządzenie Ministra Środowiska, 2014) zawiera nieprawdopodobnie obszerne listy gatunków z różnych grup taksonomicznych. Ochronie ścisłej podlega aż 415 gatunków (27 – glony; 37 – wątrobowce; 54 – mchy; 297 – rośliny naczyniowe). Ochrona częściowa to kolejne 300 gatunków (10 – glony; 16 – wątrobowce; 146 – mchy i 128 – rośliny naczyniowe). W odniesieniu do całości flory Polski aktualne rozporządzenie zawiera około 10% wszystkich makroskopijnych glonów kraju, ok. 20% wątrobowców znanych z Polski, prawie 30% polskich gatunków mchów oraz ok. 15% rodzimych roślin naczyniowych. Myślę, że jesteśmy już blisko włączenia do kolejnego rozporządzenia pełnych krajowych list gatunków z każdej wymienionej wyżej grupy roślin! Generalnie, nie byłoby to złe, ponieważ uważam, że w preambule nowego rozporządzenia powinno znaleźć się zdanie formułujące ogólny zakaz niszczenia roślin na stanowiskach naturalnych, co już w 1932 r. sugerował profesor Uniwersytetu Poznańskiego Adam Wodziczko, jeden z prekursorów nowoczesnych idei ochrony przyrody (Wodziczko, 1932). Niestety, poglądy zarówno tego naukowca, jak i innych wybitnych uczonych poszły w zapomnienie. Wracając do obecnie obowiązującego rozporządzenia, zawarta w nim tak bezsensownie długa lista gatunków chronionych deprecjonuje i wręcz ośmiesza ochronę gatunkową, czyniąc ją nieskuteczną. Moje dalsze zarzuty wobec tego rozporządzenia dotyczą:
włączenia do listy gatunków mało znanych i wyjątkowo trudnych do identyfikacji, z których oznaczeniem mają problem nawet specjaliści, a na pewno nie uporają się z tym niespecjaliści, zwykli obywatele, a nawet służby powołane do stania na straży prawa: strażnicy w parkach narodowych; policjanci, strażnicy miejscy, a także służby leśne. Przykłady można mnożyć, w pracy ograniczę się tylko do wybranych:
do listy włączono aż 14 gatunków turzyc (Carex spp.), których identyfikacja jest co najmniej trudna;
w rozporządzeniu umieszczono Agrimonia pilosa; odróżnienie go od A. eupatoria nie jest łatwe, a ponadto A. pilosa osiąga w naszym kraju zachodnią granicę swojego zasięgu w Europie i występuje właściwie tylko w województwach warmińsko-mazurskim i podlaskim, a dwa stanowiska są znane z Karpat (Zając & Zając, 2001); w rezultacie ochrona tego taksonu w całym kraju mija się z celem;
Trichomanes speciosum, wyjątkowo rzadka paproć, która u nas rośnie tylko w postaci nitkowatych gametofitów na Dolnym Śląsku, jest prawie niemożliwa do rozpoznania dla laika, a bardzo trudna dla większości botaników;
rozpoznanie w terenie poszczególnych gatunków wątrobowców (i ich znalezienie) to zadanie ponad siły dla każdego, z wyjątkiem kilkunastu briologów;
na liście są gatunki, o których wiadomo, że wymarły w kraju, np. Botrychium simplex;
mocnego nadużycia zasady przezorności przez włączenie do list gatunków chronionych licznych pospolitych mchów (np. Pleurozium schreberi, Leucobryum glaucum, Hylocomium splendens), a także tak pospolitych roślin kwiatowych, jak Empetrum nigrum (setki stanowisk w północnej Polsce i w górach, masowo rośnie w borach nadmorskich), Carex arenaria (setki stanowisk i masowe występowanie, szczególnie w strefie przymorskiej), Digitalis grandiflora i Daphne mezereum (pospolite w całej Polsce) (Zając & Zając, 2001);
włączenia do rozporządzenia gatunków występujących wyłącznie lub mających większość populacji w parkach narodowych albo na innych terenach restrykcyjnie chronionych. Najbardziej charakterystycznym przykładem jest Leontopodium alpinum i mniej znany Leontodon pseudotaraxaci, które jedyne swoje stanowiska mają w Tatrach Wysokich, ale też Diphasiastrum alpinum, znany tylko z górskich parków narodowych (Zając & Zając, 2001). Do tej grupy zaliczam również gatunki rosnące na terenach chronionych przez urzędy morskie, na wydmach nadmorskich – Linaria odora i Eryngium maritimum. Takich gatunków znaleźć można w rozporządzeniu kilkadziesiąt;
wyjątkowo subiektywnego, ale też niekonsekwentnego i czasem emocjonalnego sporządzenia listy chronionych gatunków. Znalazł się na niej na przykład piękny Anemone narcissiflora, który swoje jedyne w kraju stanowiska ma wyłącznie w czterech górskich parkach narodowych (Karkonoski, Babiogórski, Tatrzański i Bieszczadzki), a nie znalazły trzy niepozorne i nie tak ładne gatunki Androsace (A. chamejasme, A. lactea, A. obtusifolia), które również są roślinami wysokogórskimi i ich stanowiska znajdują się także tylko w parkach narodowych. Wspomniana wyżej Carex arenaria ma w Polsce setki stanowisk i jest objęta ochroną prawną, ale nie jest nią objęty Agropyron junceum, który rośnie na zbliżonych siedliskach, ale ma w kraju zaledwie kilkanaście stanowisk rozproszonych wzdłuż wybrzeża Bałtyku (Zając & Zając, 2001);
włączenia do ochrony gatunkowej prawie wszystkich polskich przedstawicieli makroskopijnych glonów z rodziny Characeae, które jest pozornie posunięciem jak najbardziej słusznym, ale niemożliwym do realizacji, ponieważ nie są one praktycznie niszczone fizycznie ani zbierane, a ich egzystencja zależy wyłącznie od jakości wody. Ochrona gatunkowa nie ma sensu, jeśli nie idzie za tym co najmniej równie restrykcyjna ochrona siedlisk. Podobnie jest z krasnorostem słodkowodnym Hildenbrandtia rivularis i tak samo rzecz ma się również z brunatnicami oraz krasnorostami występującymi w Bałtyku. Ochrona gatunkowa w tych przypadkach jest martwym przepisem, co najwyżej tylko pozornie łagodzącym wyrzuty sumienia wywołane permanentnym zanieczyszczaniem wód słodkich i słonych.
Podsumowując, rozporządzenie o ochronie gatunkowej roślin wymaga bardzo dużych zmian; na liście należy pozostawić tylko te gatunki, które są rzeczywiście rzadkie i zagrożone i nie są już chronione przepisami Ustawy o ochronie przyrody, czyli ich stanowiska w większości znajdują się poza parkami narodowymi i rezerwatami przyrody. I tu również, podobnie jak w odniesieniu do porostów (por. Fałtynowicz, 2021a, 2021b), znacznie skuteczniejsze byłoby odwołanie się do społeczności lokalnych i tworzenie regionalnych list gatunków chronionych (przynajmniej na poziomie województw). Warto też ponownie zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt takiego niefrasobliwego tworzenia długich list gatunków chronionych roślin i porostów (jako botanik i lichenolog nie piszę o zwierzętach) – generowanie konfliktów z gospodarką, zwłaszcza leśną, o czym już wielokrotnie pisali m.in. Olaczek (2014–2015) i Tomiałojć (2009). Warto przypomnieć, że już w 1932 r. prof. Adam Wodziczko napisał, że:
„[…] ilość gatunków chronionych nie może być zbyt wielka, jeśli ochrona ich ma być skutecznie wykonywana przez organy administracji ogólnej, a z drugiej strony nie można karać obywateli za zrywanie roślin im nieznanych, których znajomości nie dostarczyła im szkoła powszechna […]” „[…] oficjalna publikacja Pruskiego Urzędu Opieki nad Pomnikami Przyrody przytaczała jako chronione […] 307 gatunków. W tych warunkach kontrola co do przestrzegania obowiązujących rozporządzeń […] okazała się niemożliwa, dlatego też w Prusach ogłoszono nową ogólną listę gatunków chronionych, która zawiera tylko 30 pozycyj. […] Inne gatunki rzadkie lub znane tylko botanikom, mają być chronione terenowo drogą tworzenia rezerwatów” (Wodziczko, 1932).
Problem rodzącego się konfliktu między ochroną przyrody a gospodarką leśną dostrzegał już prawie 100 lat temu leśnik, prof. Stanisław Sokołowski, który rozpoczął swój rozdział w podręczniku od nagłówka: „Pozorny konflikt interesów idealnych i utylitarnych”, pisząc dalej: „Postaramy się jednak wykazać, że sprzeczność interesów, jaka w tym przypadku zachodzi, jest tylko pozorna i że wyłączenie pewnej części lasu od wszelkiego użytkowania przynosi korzyść także samemu leśnictwu […]” (Sokołowski, 1932). Cytowane tutaj publikacje są, niestety, wydane w prawie niedostępnych niskonakładowych wydaniach i warto byłoby je upowszechnić, gdyż myśli w nich zawarte są ciągle aktualne i zawierają liczne wskazówki do takiego skonstruowania ochrony gatunkowej (i ochrony przyrody w ogóle), aby była wyważona i racjonalna, zostawiająca pole dla przyrody i wystarczający margines do działania dla ludzi.